Rozmowa z Pawłem Skałubą, solistą Opery Bałtyckiej, odtwórcą partii w Cavaradossiego w spektaklu „Tosca”.
– Po raz pierwszy wystąpi pan w roli Cavaradossiego.
– Tak, cieszę się, że dyrektor Marek Waiss zwrócił się do mnie z propozycją. Doszedłem do wniosku, że przyszedł odpowiedni moment, abym zmierzył się partią. W tym wieku i po zaśpiewaniu: „Madame Butterfly” i „Cyganerii” Pucciniego, „Tosca” jest kolejną pozycją tego kompozytora do zaśpiewania teraz dla mnie.
– Jaka jest w pana odczuciu ta opera?
– Piękna i trudna z takiego powodu, że jest bardzo popularna, każdy dźwięk ludzie – chodzący do teatru, słuchający muzyki w czasach, kiedy dostępne są najlepsze nagrania – znają. Jest to dla mnie wyzwanie.
– Dobrze się pan czuje w przedstawieniu jako Cavaradossi?
– Tym razem ja ginę, trup ściele się gęsto. Bardzo mi odpowiada spektakl pod względem reżyserii. Nie ma zbędnych rekwizytów, jest czysto, ascetycznie, wszystko to podkreśla najważniejsze – muzykę i osobowość tytułowej bohaterki, jej nieszczęście, bo tematem, motorem zdarzeń w spektaklu jest Tosca, która tworzy postać naturalną, prostolinijną.
– Więcej o pana postaci.
– Cavaradossi nie jest tylko i wyłącznie amantem zakochanym w śpiewaczce. Jest artystą malarzem wielbiącym również samego siebie. I Tosca nie jest dla niego spełnieniem wszelakich marzeń, jak to zazwyczaj w spektaklach tej opery widzimy. Bohater z Toscą, piękną kobietą, są razem, ale, nie mniej ważny, niż wątek miłosny, jest romantyczny, patriotyczny stosunek Cavaradossiego do polityki.
– Na premierze pana sceniczną partnerką będzie Katarzyna Hołysz.
– Kasia, na scenie jest bardzo plastyczna, jest fantastycznym partnerem, co ja uwielbiam w niej, do tego pięknie śpiewa. Scena żyje wtedy, kiedy partneruje się komuś i ten ktoś to oddaje. Jeżeli tylko staje się i śpiewa, chodzi z kąta w kąt, bo tak reżyser kazał, to, żeby ktoś nie wiem jak zaśpiewał, mnie to nie ekscytuje.
– Kolejny partner w spektaklu to Leszek Skrla w roli Scarpi.
– Od lat w wielu spektaklach z Leszkiem się spotykamy i nie na jednej scenie, nie tylko w Gdańsku, sama przyjemność wspólnego śpiewania i grania. Również w tej roli wystąpi Mikołaj Zalasiński, który właśnie zaśpiewał w premierze „Tosci” w Norymberdze i przyjeżdża teraz do nas.
– Od roku jest pan również solistą w Teatrze Wielkim w Łodzi.
– Namawiano mnie dwa lata, zgodziłem się, śpiewałem i śpiewam na tej scenie wiele spektakli – „Carmen”, Traviatę”, „Madama Butterfly” i in. Z tego powodu musiałem na pewien czas zrezygnować z pracy pedagogicznej w Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku, byłem asystentem prof. Floriana Skulskiego. Uczenie jest fantastyczne i mnie to cieszy, studenci utrzymują ze mną kontakt. Jestem na takim etapie kariery, że trzeba jak najwięcej śpiewać. Myślę jednak o powrocie na uczelnię.
– Na uczelni pisze pan pracę doktorską.
– Mówi się o tenorach wagnerowskich, a ja udowadniam, że jest tenor moniuszkowski i ja nim jestem. Piszę pracę na podstawie dwóch partii: Stefana i Jontka, które śpiewam na wielu scenach.
– Nowe nagrania?
– Przed chwilą miałem telefon od wytwórni DUX, w sierpniu 2014 roku, wraz z trzema innymi śpiewakami, wezmę udział w sesji nagraniowej pieśni Johanna Gottlieba Goldberga, która odbędzie się w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach.
Rozmawiała Katarzyna Korczak