Rozmowa z dr. hab. Andrzejem Ceynową. Tego gdzie indziej nie zobaczysz

ceynowa_2

Rozmowa z dr. hab. Andrzejem Ceynową, amerykanistą, byłym rektorem Uniwersytetu Gdańskiego.

– Spójrzmy na mapę. Od wschodniej granicy Kartuzy z grubsza dzieli 400 kilometrów, od zachodniej jakieś 300. Trochę mniej w linii prostej. To dzisiaj. Ale przez wieki Kaszuby były kresami. Dodajmy: kresami różnych krajów. Czy coś się z tego ostało?

– Podróżny, który wyjeżdża z Kaszub, zaraz dostrzeże, że stąd wyjechał. Nie tylko zauważy inne zabudowania. Ludzie po wsiach inaczej opiekują się obejściami, inaczej wyglądają te liczące ponad sto lat stare szkolne budynki, które jeszcze przetrwały. To obserwacja naskórkowa. A głębsza? Przede wszystkim dotyczy tożsamości. Pierwszy raz o tym pomyślałem, rozmawiając z Danzigerami. Mieszkali w Gdańsku i uważali się za ludzi z Gdańska; nie czuli się obywatelami Prus czy Niemiec ani też Polski. Natomiast mówili po polsku, po niemiecku i po kaszubsku, zależnie od tego, którędy wiodły ścieżki. W słowach rodziców nie słyszałem nic dziwnego, kiedy mówili, że jesteśmy i Polakami, i Kaszubami. Taką tożsamość uważałem za oczywistą. A potem pomyślałem, że skoro określamy się jako Polacy i Kaszubi, to muszą też być ludzie, którzy się uważają za Kaszubów i Niemców. Ci zostali jednak wypchnięci stąd po wojnie.

– Więcej, tożsamości mogły się zmieniać z pokolenia na pokolenie w tej samej rodzinie. Znam taką, której jedno pokolenie uważało się za Kaszubów-Niemców, inne za Kaszubów-Polaków. Natomiast rysem niezmiennym była trójjęzyczność. Dodam, że chodzi o sprawy dawne, bo i rodzina stara.

– Mój dziadek ze strony mamy nosił nazwisko Sztolc, zresztą różnie pisane w różnych czasach. Uważał się bezdyskusyjnie za Kaszubę-Polaka. W czasie pierwszej wojny światowej był podoficerem pruskiej armii. Ten fakt i poczucie, że jest polskim Kaszubą, wcale się w nim nie kłóciły.

Mówmy jednak o kresach. Nie sztuka wyobrazić sobie jakieś kresy, powiedzmy, za Uralem. Często bowiem wyobrażamy je sobie jako pas między cywilizacją a głuszą; między cywilizacją a terytorium niecywilizowanym. Nawet w tle myślenia o naszej dawnej wschodniej granicy jest zderzenie ze swego rodzaju dzikością. Jeżeli kresy są jednak na zachodzie? Słowo „kresy” w pierwszej chwili wyda się nieodpowiednie.

Tymczasem na Kaszubach funkcjonowały różne kultury, różne języki, ludzie byli przemieszani, także religijnie, bo to i katolicy, i protestanci różnych wyznań. W tej mierze – pogranicznego przenikania się cywilizacji – to na pewno kiedyś były kresy. Dzisiaj ten wątek nie zawsze wabi. Niemniej słowo „kresy” – zaskakujące w pierwszej chwili – jest dla Pomorza i Kaszub odpowiednie. Oczywiście w odniesieniu do pewnych okresów.

– Jest także czar fizycznej odległości. Kresy spełniają baśniowe wymaganie: daleko, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami…

– Tak, ale w tej baśniowości kryje się drugie dno. Daleko, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami jest inność. Więc wydaje się groźna. Więc trzeba ją oswoić, dostosować do naszych miar. Żyjących tam ludzi ulepszyć. Cywilizować…

W tle myślenia Prus o Kaszubach też było miejsce na obawę przed jakąś dzikością. Jak w naszym myśleniu o naszych wschodnich kresach. My w swoim czasie też uważaliśmy – mówię o Polakach – że na północy i wschodzie mamy cywilizować Litwinów, Żmudzinów, mieszkańców wsi białoruskiej czy Ukraińców. Wyszło różnie.

– Tknijmy inny wątek. Wschodnie kresy – tamto zderzenie ludzi, obyczaju, wierzeń, religii, sądów i przesądów – dały Polsce niezwykle dużo, w tym kawał wielkiej poezji i literatury. Jeśli mówimy, że ktoś jest z kresów, rozumiemy, że chodzi o Kresy Wschodnie. To oczywistość. Zatem co pewien czas wraca pytanie, co twórczego niosą kresy zachodnie? W kulturze kresy z zasady są żyzne.

– Zetknięcie z kulturą niemiecką zawsze było dla Polaków dość dotkliwe, bo to było zetknięcie z kulturą trochę lepiej rozwiniętą literacko, muzycznie, naukowo, gospodarczo. Więc rodziło uczucie, że i my chcemy czegoś takiego.

– W polskich dziejach ważna część szerokiego świata docierała przez Niemcy.

– A którędy miała docierać? Szwedzi niewiele mogli zaoferować poza rybami i biedą Skandynawii. Niemcy to była filozofia, nauka, to było malarstwo, literatura…

– Prusy miały godne uwagi państwo.

– Z trudem przechodzi nam to przez usta. Miały jedno z państw najbardziej postępowych, najlepiej zorganizowanych. Jako pierwsze wprowadziło obowiązkowe szkolnictwo podstawowe, zreformowane szkolnictwo średnie, a przede wszystkim wyższe. To od pruskiego uniwersytetu w Berlinie zaczął się pochód uniwersytetów jako jednostek badawczych, a nie tylko magazynów dobrej starej, sprawdzonej wiedzy. Mnie się zdaje, że mieszkając tu, na Pomorzu, długo odczuwaliśmy kulturowego kaca, nie szanowaliśmy dostatecznie swojego folkloru, ani tutejszych wierzeń i obyczajów, bo mieliśmy je za gorsze. Za to kiedy popatrzymy na niegdysiejszy polski Wschód, to akurat tam ceniliśmy swoją kulturę, poprzez nią mieliśmy wpływać na tamte strony, to ona nas wyróżniała pozytywnie, a ludową kulturę tamtych kresów dopiero z czasem uznaliśmy za ważną, za znak rozpoznawczy.

– Mówiąc o Pomorzu, jak dotąd, pomijamy celowy nacisk ze strony Prus, służący kulturowej dominacji. On też odegrał rolę.

– Paradoksalnie, wzmocnił Kaszubów kulturowo, bo celowy nacisk, więcej, Kulturkampf budziły sprzeciw. Akcja powoduje reakcję. Łatwiej chłonąć po dobremu. Znane sprawy. A na kresach jak to na kresach, jedni górowali, inni wręcz przeciwnie. W każdym razie opowieści o kresowym rajskim i równoprawnym współbytowaniu to trochę czytanka dla dziatwy.

– Nawiasem, spotkałem się z tezą, że na ziemiach, którymi rządził zakon krzyżacki – ściślej, oba rycerskie zakony – więc od Bytowa, Człuchowa po dzisiejszy Tallinn, miejscowa ludność nie doświadczyła tak natarczywej germanizacji, jak pod niemieckim władztwem świeckim.

– Bo państwo zakonne przypominało cywilizacje kolonialne. Rządzeni mieli pracować w wyznaczonym zakresie, płacić podatki. A grupa rządząca, która miała na głowie co innego, nie zamierzała z niczym schodzić do rządzonych. Bo i po co? A potem skutki zadziwiają.

– Zabrnęliśmy w czasy nieledwie baśniowe. A co ze współczesnością? Kaszuby już nie są kresami od siedemdziesięciu lat. Patrzymy na mapę: do jednej granicy 300 kilometrów, jeszcze dalej do drugiej, a bliżej – nie do wiary – Królewiec, ale rosyjski. Co jeszcze zostało z kresowości kaszubskiej?

– Nowsze gdańskie tramwaje noszą imiona wybitnych gdańszczan. To nie tylko Schopenhauer, Chodowiecki czy Fahrenheit, lecz i Joachim Oelhaf czy Jan Jerzy Forster, podróżnik; w sumie co najmniej tuzin postaci znanych głównie historykom. Znaczna część tych ludzi nie umiała po polsku. Nie szkodzi. Tworzyli tu historię. Tego się gdzie indziej w Polsce nie zobaczy.

Wśród Kaszubów i nie-Kaszubów żywa była dyskusja, czy Kaszubi porozumiewają się między sobą polską gwarą, czy też własnym językiem. Wygrał pogląd, że chodzi o język. Mamy więc dwujęzyczne tablice przy drogach i filologię kaszubską na uniwersytecie. Czy gdzieś w Polsce są odpowiedniki?

– Projektanci i zleceniodawcy chętnie sięgają po motyw szachulcowy. Odwołanie do tej architektury lokalnej, lecz biednej, można dzisiaj odnaleźć w kosztownych domach. Rzadziej widzi się wariacje na temat bryły kaszubskiego budynku. Ale też są.

– Z innej beczki – Grass. Na polskim Pomorzu uznany za swego. Wiadomo, o czym pisał, niemniej część jego popularności niemieckiej bierze się z pisania o tym, co się działo na utraconych kresach. Kto przed powieściami Güntera Grassa czytał po niemiecku o Kaszubach?

– Napomykał o nich w XIX wieku Theodor Fontane, ceniony przez Grassa i Tomasza Manna. W „Effi Briest”, najpopularniejszej powieści Fontanego, właściciel zajazdu to Kaszuba, osobnik tajemniczy, bo inny, zatem niegodny zaufania. Ale nie dlatego „Effi Briest” cieszyła się poczytnością…

– Dzisiaj Kaszuby nie są kresami, niemniej pamiątki kresowości widać na każdym kroku.

Z drugiej strony, w miasteczku kaszubskim stoi dziś taki sam sklep Lidla jak w miasteczku austriackim, na półce leży ten sam włoski makaron, który przyjął się w Anglii czy Skandynawii. I tak dalej. Czy Kaszuby wymkną się globalizacji?

– Cóż, lubimy czary, lecz nie będziemy wróżyć. Owszem, mamy koty, lecz brak nam kryształowej kuli.

Wojsław Brydak

*

Rozmowa przeprowadzona została i wydrukowana w 2016 roku w albumie fotograficznym Wojsława Brydaka „Za siódmym jeziorem”, który ukazał się nakładem wydawnictwa REBIS. Dr hab. Andrzej Ceynowa zmarł 30 sierpnia 2021 roku.