Prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk: „Gdańsk był zawsze miastem niepokornym”

NG_07

Drugie spotkanie z cyklu: „Zasłużeni w historii Miasta Gdańska” w Ratuszu Głównego Miasta.

Prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk był bohaterem drugiego spotkania z cyklu „Zasłużeni w historii Miasta Gdańska”, które odbyło się 15 października 2012 r. Tradycyjnie, kwadrans przed godziną dwunastą, uczestnicy stanęli na przedprożu Dworu Artusa i wysłuchali krótkiego koncertu karylionowego  z wieży Ratusza Głównego Miasta, skąd przeszli do ratuszowej Wielkiej Sali Wety.  

Organizatorami cyklu „Zasłużeni w historii Miasta Gdańska” w Ratuszu Głównego Miasta jest Stowarzyszenie „Nasz Gdańsk”  przy współpracy z Muzeum Historycznym Miasta Gdańska.

Widziałem jak to wszystko wyglądało w 1945 r. 

Ulica Długa była stertą zawalonych domów!

– To jest drugie spotkanie jakie organizujemy wspólnie z Muzeum Historycznym Miasta Gdańska – powiedział na powitanie doc. dr inż. Andrzej Januszajtis, prezes Stowarzyszenia „Nasz Gdańsk”. – Chodzi nam o przybliżenie sylwetek ludzi, którzy coś dla Gdańska zdziałali, ale to coś jest przez duże „C”. Mam przed sobą prof. dr. hab. Jerzego Młynarczyka, człowieka, którego dorobek złożyć by się mógł na kilka wspaniałych życiorysów.

Prezes doc. dr inż. Andrzej Januszajtis przedstawił życiorys Bohatera.

– Towarzyszy mi teraz uczucie niekłamanego wzruszenia nie tylko dlatego, że usłyszałem piękne słowa o swojej pracy i życiu, ale także dlatego, że w tej oto sali, w której przychodziło mi nieraz przemawiać, zobaczyłem osoby, z którymi pracowałem w mieście Gdańsku, tych, którym miasto wiele zawdzięcza – powiedział prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk, obecnie Rektor Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu im. Eugeniusza Kwiatkowskiego w Gdyni. – Pan profesor Andrzej Januszajtis jest instytucją, wie pan wszystko o Gdańsku!

Prof. Jerzy Młynarczyk powiedział, że pamięta swoje spory o sporcie z Rufinem Godlewskim, za jego prezydentury pracownika Wydziału Sportu w magistracie, który wpadał do jego gabinetu i krzyczał: „Pan się nie zna na sporcie, ma być tak i tak w sporcie gdańskim”. Pracownicy się śmiali, pytali: „Jak to, pozwalasz, żeby Godlewski ci mówił jak ma być w sporcie?”

– Odpowiadałem „Tak”, bo miałem pokorę wobec dynamiki jego działań dla rozwoju sportu, trzeba przyznać, że w większości wypadków Godlewski miał rację!  – mówi prof. Młynarczyk.

– Siedzący naprzeciwko mnie inż. arch. Stanisław Michel towarzyszy nam w Gdańsku od pierwszych lat powojennych, wiele zrobił miasta, do dziś słyszę, jak wykłóca się o różne sprawy związane z architekturą, zwłaszcza w Śródmieściu – kontynuuje prof. Młynarczyk.

Następnie spojrzał na dr Janusza Trupindę, reprezentanta Muzeum Historycznego Miasta Gdańska i wyraził podziw dla całej instytucji, która przez lata dba i odmienia w naszych oczach Ratusz Głównego Miasta i inne zabytkowe obiekty mieszczące oddziały placówki.

– Na pańskie ręce, panie doktorze, przekazuję serdeczne gratulacje za to, co państwo zrobili z naszym dziedzictwem – powiedział Bohater spotkania. – Mam pewną legitymację, żeby o tym mówić, bo jako czternastoletni chłopak w czerwcu w 1945 roku widziałem ulicę Długą, nie była to ulica, tylko sterta zawalonych domów! I teraz, kiedy przychodzi mi spacerować po Gdańsku, wydaje mi się, że-  obok pięknych malarskich portretów królów polskich w Wielkiej Sali Wety – warto by zawiesić wizerunki ludzi, którzy Gdańsk postawili na nogi. Ja widziałem jak to wszystko wyglądało w 1945 roku.

Ojciec był organizatorem polskiego szkolnictwa na tym terenie

Rodzina państwa Młynarczyków znalazła się w Gdańsku trochę przypadkowo, słyszeliśmy opowieść Bohatera spotkania, jego ojciec otrzymał nominację na pierwszego kuratora Kuratorium Okręgu Szkolnego w Gdańsku.

– Ojciec był organizatorem polskiego szkolnictwa na tym terenie, bo nie było polskich szkół poza Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego Macierzy Szkolnej w Gdańsku i placówkami w Kwidzynie. Kuratorium sięgało wtedy aż po Bytów, z drugiej strony dochodziło do Kwidzyna. – Myślę, że Obrze by było zainicjować pamięć o nauczycielach z lat 40. na tym terenie, ci ludzie nie patrzyli na uposażenie, pracowali za przysłowiową miskę zupy.

Prof. Młynarczyk podziękował za zaproszenie Stowarzyszeniu „Nasz Gdańsk”, które nie bez powodu otrzymało wyróżnienie w postaci Medalu Księcia Mściwoja II, przypomniał, że to jest – po honorowym obywatelstwie Miasta Gdańska – najwyższe odznaczenie przyznawane nie tylko osobom, a także społeczności, organizacjom.

– Pozwoliłem sobie, w dowód prywatnego uznania i wdzięczności, zgłosić mój akces do Stowarzyszenia „Nasz Gdańsk” i – mam nadzieję – mimo iż jestem mieszkańcem Sopotu, znajdę się w waszych szeregach – dodał prof. Młynarczyk, co przyjęte zostało rzęsistymi oklaskami, a Profesor otrzymał na zakończenie spotkania legitymacje naszej organizacji.

– Trudno ukryć mi emocje, w Gdańsku zostawiłem sporą część swojego życia, powodzenia i niepowodzenia – mówił prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk. – Przyszło mi kierować tym miastem w okresie najtrudniejszym, kiedy zmieniały się losy Polski, jeszcze nie tak gruntownie, ale – widać już było, że będzie inaczej. Ówczesne kierownictwo Gdańska – nie tylko miasta, także województwa – wiedziało, że ludzie dążący ówcześnie do zmian mają rację, uznaliśmy to, dlatego pochlebiam sobie, że odchodziłem z Gdańska z podniesionym czołem.

– To były dramatyczne czasy – konkluduje. – Gdańsk, jak powiedziałem na słynnym spotkaniu przed Stocznią Gdańską kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego, był w powojennych latach morską stolica Polski, wtedy Gdańsk stał się sumieniem Polski.

Prawo morskie dawniej i dziś. Cztery dni wicewojewodą gdańskim.

Nadszedł czas na pytania z sali.

– Zwrócę się do pana jako do eksperta od prawa morskiego – powiedział doc. dr inż. Andrzej Januszajtis. – Był przepis, że jeżeli statek rozmyślnie wpłynie na drugi statek i go uszkodzi, to kapitan, czy właściciel, pokrywa całość strat. Natomiast jeżeli nieumyślnie, tylko przypadkiem dojdzie do takiego zderzenia, koszty są pokrywane pospołu. Czy dalej obowiązuje ta zasada?

– Jest to norma niezwykle ciekawa, to prawo obowiązywało w Gdańsku, nazywało się „Prawo z Damme”, gdańszczanie zawsze go przestrzegali, choć Gdańsk był zawsze miastem niepokornym – powiedział prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk. – Na zjeździe HANZY w XIV wieku burmistrz Gdańska był krytykowany bardzo surowo przez pozostałych hanzeatów za to, że Gdańsk sprzedawał statki Anglikom i Holendrom, czyli – największym wrogom HANZY. Pan burmistrz, wysłuchawszy ostrej krytyki, powiedział, że  rozumie tę krytykę, ale Gdańsk będzie dalej sprzedawał statki, bo to dobry interes. Natomiast jeżeli chodzi o odpowiedzialność za zderzenia, to ta zasada, choć nie wszędzie, obowiązuje do dziś, płaci się po połowie, jeżeli nie stwierdza się kto zawinił zderzeniu.

– Jak to się stało, że pan był tylko cztery dni wicewojewodą gdańskim? – zapytano.

– Większość z państwa doskonale wie, że kierownictwo gdańskie było przeciwne rozwiązaniom warszawskim, wprowadzeniem stanu wojennego zostaliśmy zaskoczeni całkowicie, nawet ówczesny I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR i członek Biura Politycznego, a więc najwyższego partyjnego organu, nie wiedział o wprowadzeniu stanu wojennego – odpowiedział prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk.

– Jestem tego świadkiem żywym – kontynuował. – Umawialiśmy się z Tadeuszem Fiszbachem na bieganie po lesie, wróciłem z jakiejś podróży służbowej i o jedenastej w nocy rozmawialiśmy jeszcze u niego w biurze, powiedział wtedy do mnie: „Słuchaj, ale pamiętaj, o szóstej rano biegniemy.” Nie mieliśmy pojęcia, że nazajutrz zostanie wprowadzony stan wojenny, byliśmy, oczywiście, przeciw takiemu działaniu, wielokrotnie demonstrowaliśmy swoje zdanie publicznie. Dlatego kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego dowiedziałem się, że już nie jestem prezydentem Gdańska.

– Były w międzyczasie wydarzenia, o których z drżeniem serca do dziś wspominam, słynne spotkanie na placu Solidarności 16 grudnia, przed Pomnikiem Poległych Stoczniowców „Grudzień 1970”, zgromadziło się tam kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. –  kontynuował prof. Młynarczyk. – Tadeusz Fiszbach kilka lat temu powiedział mi: „Wiesz, wysyłając ciebie na to spotkanie z rozgorączkowanym tłumem byłem przekonany, że wysyłam cię na śmierć.” Powiedziałem mu: „Dziękuję, drogi przyjacielu za to wyznanie po latach.”

– I wtedy mnie usunięto ze stanowiska prezydenta Miasta Gdańska, ale zebrała się egzekutywa KW PZPR i całkowicie bezprawnie zdecydowała o mianowaniu mnie pierwszym zastępcą wojewody Jerzego Kołodziejskiego – wyjaśnia prof. Młynarczyk.

Docierał do rodzin internowanych.

Wezwano go do KW PZPR i wysłano na chwilowe bezrobocie.

– Dostałem konkretne zadanie, ponieważ, jak wiadomo, internowano wtedy, całkowicie bezsensownie, wielu naukowców i artystów, żebym dotarł do tych środowisk i starał się jakoś wesprzeć tych ludzi zatrzymanych, bo nikt nie wiedział, co się z nimi będzie działo – kontynuuje opowieść prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk. –  Moją rolą było kontaktowanie się z rodzinami internowanych i dowiadywanie się, czy możemy coś zdziałać? Oczywiście, nie mieliśmy już wtedy żadnych możliwości sprawczych, bo rządził rząd wojskowy, przedstawiciele służb specjalnych, ale mogliśmy w wielu wypadkach pomóc, odwiedzałem wielu ludzi przez te cztery dni.

Wiedział, że jego funkcja pierwszego wicewojewody jest absolutną fikcją. Dlatego, gdy zwrócono się do niego z pytaniem, jaką tabliczkę na drzwiach dla niego powiesić  powiedział, żeby oszczędzić koszty i żadnej nie robić tabliczki. Jeszcze tego samego dnia wezwano go do KW PZPR w Gdańsku, gdzie dowiedział się, że udać ma się na „chwilowe bezroboci”. Ale nie był ofiarą stanu wojennego, wkrótce zatrudniono go w Instytucie Morskim, gdzie spędził szereg lat.

– Jak się panu podoba teraz Gdańsk, jak pan ocenia obecną młodzież w Gdańsku? – zapytała uczennica Szkoły Podstawowej nr 50  przy ul. Grobla IV w Gdańsku.

– Jestem w Gdańsku zakochany, jeżeli kiedyś posiądę jedną trzecią wiedzy pana Profesora Januszajtisa, to będę z większą swobodą oprowadzał swoich gości – odpowiedział prof. Młynarczyk. – To jest bardzo trudne miasto, ktokolwiek tu działa publicznie, doskonale o tym wie, na przykład w porównaniu z Gdynią, która jest łatwiejsza w zarządzaniu.

W Gdańsku stale trzeba podejmować decyzje będące kompromisem, stwierdził. Cieszy go mądra polityka władz miejskich, która, oczywiście, nie zadowala wszystkich. Prezydenta Adamowicza ceni za to, że ma własne zdanie, czasem przeciwne zdaniom innych.

– Co do młodzieży, spotykam się na uczelni z młodzieżą wyrośniętą i ona mi się bardzo podoba – kontynuował. – Patrzę na was i też mi się bardzo podobacie, miło, że interesujecie się swoim rodzinnym miastem, że chcecie o nim wiedzieć jak najwięcej.

Trudne lata powojenne w harcerstwie.

Najwspanialsza powieść napisana w języku polskim – „Lalka”

– Jakie pan miał kontakty z harcerstwem, czy były po wojnie w Gdańsku jakieś siły, które próbowały harcerstwa bronić?

– Byłem harcerzem, miałem krzyż harcerski, byłem raz, w 1947 roku, na obozie harcerskim – odpowiada prof.  Młynarczyk, zdobyłem kilka sprawności, w tym słynne „Trzy pióra”. Wtedy już zaczęto przebąkiwać o potrzebie zmian w harcerstwie, wielu ludziom ideały harcerskie, które przecież były tak rozpowszechnione w społeczeństwie, zaczynały przeszkadzać.

I zaczął się odwrót od harcerstwa pojmowanego tak, jak przed wojną, kontynuował prof. Młynarczyk. Nie przybierało to postaci organizacyjnej, grupy tak zwanego czerwonego harcerstwa pojawiły się później, w latach 50. , ale drużynę, w której był młody Jerzy rozwiązano, więc rok tylko był cieszył się działalnością w tej organizacji. Harcerstwo zaczęło odżywać i wracać do tradycji skautingu przedwojennego po 1956 roku, przypomniał.

– Panie profesorze, na pewno panu towarzyszyła i towarzyszy literatura piękna, gdyby był pan łaskaw opowiedzieć, co pan lubi czytać? – zapytał Stanisław Sikora, radny Rady Miasta Gdańska.

– W moim domu jest olbrzymia biblioteka, mam gusty bardzo staroświeckie – odpowiedział prof. dr hab. Jerzy Młynarczyk. – Za najwspanialsza powieść napisaną w języku polskim uważam „Lalkę” Bolesława Prusa, mogę czytać ją wciąż, od początku do końca, cudowne pokazanie życia polskiego społeczeństwa, oczywiście także osobistej tragedii. Ma absolutnie parafialny gust, stwierdza, jest zakochany w „Panu Tadeuszu”, kiedyś chciał napisać glosy do „Pana Tadeusza”, kapitalnego dzieła poetyckiego, bo glosa jest niczym innym jak komentarzem do wyroku.

– Moim studentom czytam spore fragmenty „Pana Tadeusza”, bo tam jest ogromna warstwa prawna – mówi prof. dr. hab. Jerzy Młynarczyk. – „Pan Tadeusz. Ostatni zajazd na Litwie” A cóż to był zajazd? Egzekucja prawa, jakiegoś wyroku sądowego, a więc pojęcie prawne, w epopei są fragmenty pasjonujące i dla prawnika. Wiemy, że ojciec Mickiewicza był adwokatem i syn się z prawem osłuchał.

Poezję współczesną czytuje. Szalenie mu się zawsze podobały wiersze Wisławy Szymborskiej, znacznie wcześniej, zanim dostała nagrodę Nobla, fascynuje go jej cienki dowcip i trafne obserwacje. Z literatury zagranicznej najbardziej ceni prozę Hemingwaya, rosyjską literaturę i poezję XIX wieku. I ogromnie ubolewa, że od lat na Wybrzeżu nie mamy pisma literackiego. I z niepokojem patrzy, że stajemy się, nie tylko w Gdańsku, coraz bardziej e – społeczeństwem, wolimy tkwić z nosami w komputerze, zamiast spotkać się oko w oko z pisarzem, poetą, ze znajomym, by osobiście wymienić poglądy i zapatrywania.

Katarzyna Korczak