Niesamowity spokój – rozmowa z Małgorzatą Paszylką – Glaza

Małgorzata Paszylka-Glaza

Małgorzata Paszylka-Glaza

 

 

 

 

 

 

– Po raz pierwszy w Gdańsku oglądamy wystawę twórczość Ryszarda Lecha, to artysta wybitny, prawie nie znany, o korzeniach kresowych, który większość życia spędził w Koszalinie.

– Ponad dwa lata temu spotkałam się ze Zbigniewem Janasikiem, kolekcjonerem i wielkim miłośnikiem oryginalnego malarstwa artysty. Manszard poznał Ryszarda Lecha kilka lat przed śmiercią i nie tylko polubił samego artystę, ale przede wszystkim uległ fascynacji jego malarstwem. Doszliśmy do wniosku, że nad Ryszardem Lechem warto się pochylić, wydobyć z niebytu niepamięci. Jest to pierwsza tak duża wystawa malarza.

– Faktów z życia i twórczości malarza, jak dotąd, znamy nie wiele.

– Miał dość skomplikowaną drogę artystyczną. Urodził się i wychował na Wileńszczyźnie, od dzieciństwa wykazywał skłonności ku sztuce. W 1939 roku, jaki dwunastoletni chłopiec, na Ogólnopolskim Konkursie Rysunkowym dla Dzieci zdobył Złoty Medal i Nagrodę Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, za portret Józefa Piłsudskiego. W czasie wojny działał w Szarych Szeregach, między innymi wykonywał fałszywe niemieckie dokumenty. Po wojnie, wraz z rodziną, znalazł się w Warszawie. Studiował w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych u Tadeusza Kulisiewicza, jednego z najbardziej znanych grafików polskich jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym i to spowodowało, że zaczął uprawiać bardziej grafikę.  Podczas studiów wymyślił specjalny rodzaj liternictwa „Antiqua Lecha”, nawiązujący do tego, co się działo w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy awangardowość sztuki przejawiała się w liternictwie. Nie zachowały się rysunki, pokazujące jak pracował nad czcionką. Mówi się, że jego kresowe pochodzenie spowodowało, że miał pewne problemy z ukończeniem uczelni, szczegółów nie znamy. Artysta dyplom w ASP uzyskał w 1953 roku, po 1955 roku musiał Warszawę opuścić, przez cztery lata podróżował po Polsce, poszukiwał swojego miejsca.

– Rozmawiała pani z młodszym o 16 lat jego bratem, Medardem Lechem, lekarzem medycyny, zamieszkałym w Warszawie.

– Opowiadał, że Ryszard od najmłodszych lat miał świetnie wyrobioną rękę, genialną kreskę, niebywały dar do imitowania. I że był z natury zamknięty w sobie. O przyczynach opuszczenia Warszawy Ryszard z bratem prawie nie rozmawiał,. Usłyszałam „Wspominał tylko, że Warszawa mu się bardzo źle kojarzyła, niechętnie po wyjeździe bywał w Stolicy. Pewnie dzieliła nas zbyt duża różnica wieku, żeby być dla niego partnerem do rozmów. Jak przychodziłem do niego do pracowni i brałem się za pędzel, klepał mnie po ramieniu i mówił, żebym się zajął czymś innym, bo malowanie mi zdecydowanie nie wychodzi. Zostałem więc lekarzem”.

– W końcu Ryszard Lech zakorzenił się w Koszalinie.

– Z tym miastem bardzo mocno się związał, ale, pomimo wszystko, w jakimś sensie, był na peryferiach sztuki. Miał w Bronisławce rozpadającą się chałupkę, nie pozwolił do niej doprowadzić wody, nie remontował jej, to była samotnia, w której się koncentrował i tworzył. W latach 1963-1981 podczas Międzynarodowych Spotkań Artystów, Naukowców i Teoretyków Sztuki w Osiekach nad jeziorem Jamno współpracował z największymi polskimi artystami: Lebensteinem, Kantorem, Hasiorem, Stażewskim, Natalią LL, która pamięta go z tego okresu.

– W czym tkwi fenomen twórczości Ryszarda Lecha?

– Rzeczywistość odmalowywał małymi pikselami, przepowiedział istnienie cząstkowości, obrazu, będącego jednością, ale jednocześnie złożonego z wielości, co potem stało się wyznacznikiem sztuki komputerowej. Mówi się, że jest inicjatorem tak zwanego malarstwa pikselowego w sztuce. Jak sam stwierdził,  to, co mu udało mu się osiągnąć, to wypracowanie stylu. Nie określał, czy  był on dobry, czy zły, własny, po którym go każdy jest w stanie poznać.

– Skąd pochodzą prezentowane prace?

– Większość wypożyczyli prywatni kolekcjonerzy: Zbigniew Janasik i brat artysty Medard Lech, kilka świetnych prac pochodzi z Muzeum w Koszalinie. Artysta pod koniec życia miał problemy ze zdrowiem, część jego prac gdzieś się wtedy zagubiła.

– Jak określiłaby pani kolekcję, którą oglądamy?

– Prace tchną niesamowitym spokojem, zupełnie pozbawione są czynnika ludzkiego. To pejzaże architektoniczne, w ogóle pejzaże, oczywiście morze, szalenie skondensowane, malowane w totalnym uproszeniu, mieszczące się w geometrycznym języku z wypracowanym, bardzo erudycyjnym kolorem. Obraz z 1962 roku „Marsjanie”, jest post picassowski, widać w nim zafascynowanie strukturami w wydaniu kubistycznym. A potem pojawiają się prace przestrzenne, kiedy on już wyciąga z pejzażu esencję, to mozolna praca, malowanie małymi przestrzeniami kwadratowymi, które układają się w jeden wielki obraz. Portrety czasem malował, nie są najlepsze, na wystawie mamy dwa.

To, że nie ma prawie w jego pracach czynnika ludzkiego. Był trochę malkontentem, zarówno w stosunku do siebie, jak i innych.  Zbigniew Janasik mówi, że był szalenie zdystansowany do świata, który go otaczał.

– Reagował na wydarzenia w świecie.

– Najlepszym przykładem jest to, że trzy obrazy poświęcił tragedii, jaka zdarzyła się 11 września w World Trade Center w Nowym Jorku w 2001 roku, to nim wstrząsnęło. Uwielbiał świat tak zwanej kultury masowej, robił świetne obrazy złożone z literek, na wystawie jest kilka z nich, poświęcone osobom, które uważał za ważne, umieszczał samo nazwisko. Pozostawił z tego cyklu obrazy: ”Kantor”, „Hasior” i m.in., jest też świetna praca „Marek Edelman”, niestety, pokazujemy go na ekspozycji, jest troszeczkę zniszczony, nie zdążyliśmy go zakonserwować. Jest obraz poświęcony Michaelowi Jacksonowi, którego uwielbiał, uważał, że jest królem popu i – jak każdy król – zasługuje na gloryfikację. Uwielbiał Andrzeja Sikorskiego z Grupy pod Budą, jemu też poświęcił obraz z tego cyklu.

– W niedzielę, 27 października 2013 r. odbędzie się finisaż wystawy „Pikselowy świat Ryszarda Lecha”.

– Przyjadą Zbigniew Janasik, lek. med. Medard Lech, krytycy sztuki, artyści, którzy znali Ryszarda Lecha. Serdecznie wszystkich zainteresowanych zapraszam!

Rozmawiała: Katarzyna Korczak